Moja historia – jak tyłam i chudłam

Tylko nieliczne z nas przechodzą przez życie bez problemów z wagą. Moja historia jest dość typowa: od szczupłego dziecka i młodej kobiety z niemal idealną figurą, przez przytycie po ciążach i menopauzie.
Dlaczego o tym piszę? Bo wiem, że wiele z was jest w podobnym momencie życia jak ja kilka lat temu – zmagacie się z kilogramami, hormonami, brakiem czasu i motywacji. Chcę pokazać, że po menopauzie da się schudnąć mądrze, zdrowo i skutecznie..
Jako dziennikarka zajmująca się zdrowiem i odchudzaniem przez lata pisałam o dietach, testowałam je na sobie i sprawdzałam w praktyce. Teraz, po pięćdziesiątce, mogę powiedzieć jedno: kluczem jest wiedza, rozsądek i cierpliwość.
Pierwsze kłopoty z wagą i radykalna dieta

Byłam szczupłym dzieckiem, a chwilami wręcz chudym. Nie zastanawiałam się nad wagą; jadłam to, na co miałam ochotę. Wszystko zmieniło się, gdy zaczęłam przygotowania do matury i egzaminów na studia. Siedzenie po nocach, stres, przekąski… Efekt? Kilka(naście) nadprogramowych kilogramów, za ciasne ubrania i chęć schudnięcia jak najszybciej.
Właśnie wtedy odchudzałam się pierwszy raz w życiu. Sięgnęłam po modny wówczas jadłospis, wycięty z jakiegoś pisma kobiecego. Była to słynna wtedy dieta Mayo (która nie miała nic wspólnego z Mayo Clinic, szpitalem będącym od lat w czołówce najlepszych w USA) – drakońska, jednostronna, oparta na czarnej kawie, jajkach i smażonym selerze. Dziś złapałabym się za głowę! Ale młody organizm zdzierży wszystko. Efekt był spektakularny: minus kilkanaście kilogramów w dwa tygodnie.
(Bez)grzeszne lata

Przez długi czas nie miałam problemu z wagą. Od czasu do czasu przybywało mi kilka kilogramów, które traciłam, testując modne diety. Pracowałam wtedy w redakcji miesięcznika „Super Linia”, gdzie tematyka odchudzania była chlebem powszednim. We współpracy z dietetykami układałam diety-cud, zazwyczaj były to tzw. monodiety (oparte na jednym składniku, np. ziemniaczana, jabłkowa) z dzienną dawką kilokalorii 1000 – 1200. Wiele z nich testowałam na sobie, najmilej wspominam dietę lodową, była pyszna (na jej walory zdrowotne miłosiernie spuszczę zasłonę milczenia). Jeździłam też służbowo na popularne wówczas wczasy odchudzające – łączyły dietetyczny jadłospis z ruchem i faktycznie, podczas turnusu można było zrzucić kilka kilogramów. Jednak ani ja, ani poznane na tych wyjazdach koleżanki, nie byłyśmy w stanie – po powrocie do domu i starych nawyków żywieniowych – utrzymać nowej wagi na dłużej.
Ciąże i efekt jo-jo
Późne macierzyństwo przyniosło nadprogramowe kilogramy – znikały w sposób naturalny podczas karmienia piersią i zajmowania się niemowlakami. Ale nie do końca. Po urodzeniu drugiego dziecka zawalczyłam o szczupłą sylwetkę przy pomocy hitu tamtych lat – diety doktora Dukana. Bazowała ona na białku przy jednoczesnym ograniczeniu węglowodanów i tłuszczu. Udało mi się wtedy zrzucić w krótkim czasie kilkanaście kilogramów. Niestety, dopadł mnie efekt jo-jo i po roku większość z nich wróciła.
Sukces bez szaleństw
Kilka lat później trafiłam na dietę strukturalną doktora Bardadyna. To był mój pierwszy rozsądny wybór: zero ekstremów, zdrowe produkty, stabilna redukcja. Efekt? Minus 9 kg bez poczucia, że się katowałam. Strukturalną także i dziś uważam za rozsądny wybór – zresztą twórca tego sposobu odżywiania lansował go raczej jako odmładzający i prozdrowotny niż jako cudowną dietę odchudzającą.
Menopauza, operacje, pandemia

Przyszła menopauza – a wraz z nią hormonalna burza i spowolniony metabolizm. Do tego dwie poważne operacje, rodzinne kłopoty i lockdown. Jedzenie stało się pocieszeniem. Kilogramy wracały i mimo starań nie chciały pójść precz. A ja coraz częściej myślałam: „Chyba już nigdy nie schudnę, za późno”.
Nowe podejście po pięćdziesiątce

Na początku 2024 roku powiedziałam: „dość!”. Postanowiłam jeszcze raz zawalczyć o smuklejszą sylwetkę, tym razem podchodząc do sprawy profesjonalnie. Przede wszystkim odświeżyłam i uaktualniłam swoją dawną wiedzę. Przeczytałam dziesiątki książek i artykułów, ukończyłam kurs doradcy dietetycznego i odkryłam, jak bardzo zmieniło się podejście do odchudzania od czasów „Super Linii”. Opracowałam sobie dietę i zaczęłam ją stosować. Efekt – przez rok schudłam około 15 kilogramów i utrzymuję wagę.
Moja metoda
✔ Intermittent Fasting (post przerywany) w wersji 16:8
✔ kontrola makroskładników – szczególnie zwracam uwagę na podaż białka
✔ liczenie kalorii (przez pierwsze miesiące, teraz tylko od czasu do czasu)
✔ rozsądna redukcja bez głodówek
Jem wszystko, nawet (z rzadka) słodkości. Mój sposób odżywiania to dieta śródziemnomorska dopasowana do polskich realiów, ale w wersji low-carb (staram się jeść dziennie około 100-120 g węglowodanów).
Moją metodę odchudzania nazwałam dietą menopozytywną deBEST i będę o niej pisała na blogu jeszcze nie raz.
Rady dla kobiet po 50., które chcą schudnąć
- nie wierz w diety cud – szybkie rozwiązania kończą się efektem jo-jo
- białko jest kluczowe – syci i chroni mięśnie
- nie eliminuj „zakazanych” produktów, nie rezygnuj z żadnych składników – odrobina przyjemności to część życia
- codziennie ruch – u mnie to spacery, domowy trening z taśmami oporowymi i hantelkami, plenerowa siłownia.
- dbaj o sen i w miarę możliwości redukuj stres – bez tego metabolizm szaleje. Od menopauzy zmagam się z bezsennością. Utrudnia mi życie, bo po kilku godzinach snu ciężko mi normalnie funkcjonować w ciągu dnia. Staram się wyciszać przed snem bez telefonu (z dobrą książką), a kiedy nie mogę spać próbuję przynajmniej poleżeć po ciemku i odpocząć
- daj sobie czas – kilogramy nie znikną w miesiąc, ale możesz je stracić na zawsze. Wagę gubiłam powoli, nie ścigając się ani ze sobą samą, ani z innymi. Przez pierwsze tygodnie ani drgnęła, jednak udało mi się ją przechytrzyć cierpliwością, w końcu musiała spaść (i spadła!). Wolne tempo odchudzania miało ten plus, że nie odbiło się negatywnie na mojej skórze.
Najczęstsze błędy w odchudzaniu po 50.
❌ głodówki i diety ekstremalne – rozregulowują metabolizm i są niemal stuprocentową gwarancją efektu jo-jo
❌ eliminacja całych grup produktów (zazwyczaj węglowodanów, czasem tłuszczu) – jest to nienaturalne, męczące i niepotrzebne
❌ brak ruchu – to nie musi być siłownia, bieganie czy klub sportowy, ważniejsza jest regularność. Przez kilka miesięcy skupiłam się tylko na spacerach. Ustawiłam sobie w aplikacji dzienne minimum kroków 2500 – i był to wtedy dla mnie spory wysiłek (byłam naprawdę mocno „zasiedziana”). Teraz rzadko robię mniej niż 6 tysięcy na spacerze (do tego dochodzą kroki po domu). Z czasem włączyłam do codziennej aktywności wizyty na siłowni plenerowej (od wczesnej wiosny do późnej jesieni), a później treningi w domu, z lekkimi hantelkami i taśmą oporową
❌ rezygnacja po pierwszej porażce – u mnie waga długo w ogóle nie spadała, jednak zagryzłam zęby i dalej ograniczałam kalorie. Po trzech tygodniach spadły pierwsze dwa kilogramy, cóż to była za radość!
❌ zbyt wygórowane oczekiwania – odzyskanie wagi z wczesnej młodości może być niemożliwe. Kiedy się z tym pogodziłam, bardzo mi ulżyło
Schudnięcie po pięćdziesiątce jest możliwe. Nie tak szybkie jak kiedyś, ale może być trwałe i zdrowe. Najważniejsze to połączyć wiedzę z praktyką – i nie poddawać się, nawet jeśli kilka razy się nie uda.
